140 zmarnowanych dni

Vital Heynen, fot. CEV

140 dni – tyle reprezentacja Polski siatkarzy pozostawała bez trenera. Tak długie bezkrólewie to sytuacja nie do pomyślenia w wielu poważnych związkach i federacjach. W naszej siatkówce – owszem.

Reprezentacja Polski za kilka miesięcy będzie bronić mistrzostwa świata. Pewnie go nie obroni, bo to nie ten czas i (już) nie ci ludzie. Nie zmienia to jednak faktu, że wszyscy oczekują sukcesu, dobrego występu, może medalu. To obok turnieju olimpijskiego najważniejsze rozgrywki czterolecia. Święto tego sportu, jedna z najważniejszych sportowych imprez świata.

Żeby lepiej zrozumieć absurd sytuacji w jakiej się znaleźliśmy, spójrzmy jak pracuje trener piłkarskiej reprezentacji Polski Adam Nawałka. Oczywiście futbol i siatkówka to dwa różne światy, inne uwarunkowania, inny kalendarz i inny reprezentacyjny rytm. Chodzi tu jednak o pewną dalekowzroczność trenera, długofalowe przewidywanie, planowanie. Chodzi o obserwowanie zawodników, analizowanie ich występów, ciągłe rozmowy, uważne monitorowanie ich sytuacji klubowej. Czasem – jeśli to konieczne – sugerowanie ruchów transferowych, zmiany pracodawcy. Do tego dochodzą rozmowy z trenerami klubowymi i praca całego sztabu, który nieprzerwanie obserwuje szeroki wachlarz piłkarzy, by o każdym – w dowolnej porze dnia i nocy – powiedzieć wszystko: od analizy ostatniego meczu począwszy, aż do tego, czy ktoś ma kochankę lub chore dziecko. To wszystko może bowiem wpływać na grę i aktualną formę potencjalnego reprezentanta Polski.

Takie obserwacje można było w siatkówce prowadzić przynajmniej od trzech miesięcy. Obserwacje ukierunkowane na stworzenie jak najlepszej kadry na mistrzostwa świata. To o tyle ważniejsze, że siatkarską reprezentację Polski trzeba (kolejny raz) zbudować właściwie na nowo, myśląc już o perspektywie igrzysk olimpijskich w Tokio 2020.

Jesteśmy jednak przynajmniej 100 dni w plecy. 100 dni przez które nowy trener mógł zrobić naprawdę dużo: zbudować już swój sztab, przeprowadzić rozmowy, a może zasugerować jak zorganizować krajowe rozgrywki, by był czas na regeneracje i odpoczynek. Dlaczego zmarnowaliśmy tyle czasu w tak ważnym roku – roku mistrzostw świata, w którym bronimy tytułu?

Sukces trzeba bowiem zaplanować. Sukces nie bierze się z przypadku. Moja polonistka w liceum mówiła, że podstawą improwizacji jest wiedza. Nowy trener mógł mieć o trzy miesiące więcej czasu, żeby tej wiedzy zdobyć jak najwięcej.

Mało tego – jak głosi komunikat PZPS jeszcze dziś odbywają się spotkania z trzema kandydatami na stołek trenera biało-czerwonych. Teraz? Dziś? Dlaczego? Ta decyzja powinna być już przeanalizowana siedemdziesiąt siedem razy o wiele wcześniej. No i te ankiety w mediach społecznościowych skierowane do kibiców: „Kogo widzielibyście w roli nowego opiekuna kadry? Serduszko – Heynen, łapka w górę – Gruszka, uśmieszek – Kowal”.
Jak to mówił Jurek Kiler: „Nie no, trąci mi amatorką ten cały plan…”

Heynen, Kowal, czy Gruszka?
Lubię Vitala Heynena bo nie jest szary. Jest kolorowy, a w naszym kraju mało jest kolorowych spraw. Ma też sukcesy, doświadczenie. Czytam, że jest pracoholikiem, że ma niebanalne podejście do swojej pracy. Że ogląda podobno wszystkie mecze i wszystkie ligi. Trochę jak Quentin Tarantino, który nie tylko jest reżyserem, ale tez kinomaniakiem. A potem te wszystkie pomysły ze swojej głowy układa w swój własny film. Może zatem Heynen ułoży n naszych siatkarzy jakąś hollywoodzką produkcję? W siatkówce jednak granica między sukcesem, a porażką jest bardzo mała – czasem to jeden blok, jeden udany serwis, dwa punkty przewagi. Więc sukces z reprezentacją może odnieść równie dobrze Piotr Gruszka, czy Andrzej Kowal. W tej chwili chyba gra idzie raczej nie tak bardzo o wizję trenera, ale o wizję całej naszej siatkówki. O to, czy sami się uratujemy za jakiś czas, czy tylko na chwilę uratuje nas Wilfredo Leon.

JG


Komentuj na Facebooku

comments